Postanowiliśmy z Konkubentem, że w trakcie urlopu zrobimy w końcu podejście do wykończenia naszej kuchni, która traktowana była dotąd tak jakoś po macoszemu. Dostała wprawdzie w trakcie remontu nowe meble, podłogę i ściany, ale na tym uwaga jej poświęcona się skończyła.
Pierwszym krokiem kuchennego dopieszczania został stół. Dłuuuuugo zastanawiałam się co ja bym tak naprawdę chciała w tej kuchni postawić. Koncepcji było kilka, od prostego, surowego stołu dębowego, przez industrialny stół z rur hydraulicznych i starego drewna, aż po stół-antyk na toczonych nogach.
Ostatecznie nie zdecydowałam się na żadną z powyższych opcji :-) ponieważ nie znalazłam niczego, co byłoby do tej kuchni stworzone, postawiłam na stół "customized".
Cechą wyjściową był kolor. Naszła mnie taka wizja, że w tej naszej neutralnej kuchni idealny będzie stół w kolorze. No właśnie... Tylko jakim? W ostatnim czasie chodziła za mną mięta, ale jakiś mały dzwoneczek z tyłu głowy bił na alarm, że to nie jest dokładnie to, czego mi trzeba.
Konkubent pytany o zdanie wzruszał jedynie ramionami - wiedział, że i tak ja zdecyduję, więc nie widział sensu w podejmowaniu inicjatywy. I wtedy mnie olśniło! Wymyśliłam, że kolorem, który najlepiej zaspokoi nasze potrzeby estetyczne będzie sztandarowy kolor firmy rowerowej Bianchi... nazywany bianchi celeste.
Największą miłością życia Konkubenta są właśnie rowery. Osobiście zaczynam podejrzewać (po lekturze "Trzeciego Policjanta"), że on sam w ok. 53% jest rowerem, więc pomysł wykorzystania koloru stworzonego przez jedną z bardziej kultowych marek na rynku spotkał się z pełną akceptacją z jego strony :-)
A więc do dzieła!
Jak łatwo się domyślić w marketach budowlanych, wśród "mglistych poranków", "wrzosowych zaćmień", czy "turkusowych fal" nie znajdziemy "bianchi celeste". Nabyliśmy więc białego Dekorala (akrylowego do drewna i metalu) oraz pigmenty: turkusowy i miętowy. Bo bianchi celeste nie jest ani miętą, ani turkusem w czystej postaci.
Dolewek pigmentów było mnóstwo, ale nie chcieliśmy przegapić właściwego momentu:
Cały czas miałam przed sobą tester-inspirację:
Ku mej wielkiej radości, po blisko godzinie mieszania i dolewania, mieliśmy kolor przyprawiający o szybsze bicie serca.
Malowanie było bułką z masłem, surowy stół sosnowy świetnie przyjął farbę, nie dał nawet szans zaciekom czy nierównemu kolorowi. Dwie warstwy farby + jedna warstwa lakieru bezbarwnego okazały się wystarczające.
Blat potraktowałam dwiema warstwami lakieru barwiącego (średni dąb) i dwukrotnie pociągnęłam lakierem bezbarwnym.
W roli wisienki na torcie wystąpiła ceramiczna gałka i tak to wygląda:
Jam jest wielce zadowolona z efektu - uważam go za dobry zalążek naszej mikrojadalni.
Niestety nie oszacowaliśmy ile farby będziemy potrzebować, więc przygotowaliśmy całą 0,5 l puszkę, natomiast zużyliśmy ok. 1/6 powstałej mieszanki :-)
Kolor tak mi się spodobał, że nie mogłam się powstrzymać i pomalowałam nim jeszcze misę na owoce i jakąś zbłąkaną puszkę po kukurydzy. Wyglądają uroczo, ale nie wiem jeszcze, czy zdecyduję się je wykorzystać.
Stół dostał już krzesła, "lampa" się robi, a na liście zakupów pojawiają się kolejne pozycje, więc zapewne wkrótce przyjdę do Was z kolejną poruszającą opowieścią na temat moich zmagań z urządzeniem kuchni (o zmaganiach z gotowaniem w kuchni nic nie będzie, gdyż takiego wyzwania nie podejmę! :-)
Do następnego...