poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Społem znaczy RAZEM.


Już wkrótce Konkubent i ja zamierzamy zalegalizować nasz wieloletni związek. Wydarzenie to generuje oczywiście szereg rozmaitych problemów. Od przeprawy z wyborem butów, poprzez "czy ja na pewno wiem co robię", aż po decyzję o usadzeniu gości.

Okazuje się jednak, że nasz ślub jest zagwozdką także dla niektórych gości i tak, od blisko dwóch miesięcy, przez pięć dni w tygodniu, w zależności od nastroju - 5 lub 50 razy dziennie, słyszałam od Szefowej "Coooooooooo ja mam Ci kupić w preeeeezencieee?".

Niestety, wszystkie moje odpowiedzi, zarówno takie, że wstęp na imprezę jest wolny, jak i sugestie nt. różowej lodówki Smega, spotykały się jedynie z pogardliwym parsknięciem. Aż z pomocą przyszła nasza firma. Firma, która choć zajmuje się motoryzacją, wykazuje pewne uwielbienie dla sztuki (czasem "sztuki"), poprzez wystawianie na swoim terenie prac różnych artystów. Zazwyczaj prace prezentowane w ten sposób nie budzą moich emocyj, a jeśli budzą, to raczej zdumienie niż zachwyt, tym razem jednak było inaczej...

Niedawno, na korytarzach naszej firmy pojawiły się fantastyczne plakaty opisujące Katowice, plakaty autorstwa Ewy Kucharskiej. Zachorowałam na nie od pierwszego ujrzenia. Moje serce podbił zwłaszcza jeden - kiedy go zobaczyłam, wiedziałam już gdzie bym go powiesiła. I widząc ten błysk w moich oczach, Szefowa zdecydowała, że to właśnie będzie nasz prezent ślubny. Nie utrzymała tego w tajemnicy, ani nie czekała do samego ślubu, bo, cytuję "odbiło Ci tak, że bałam się, że sama go kupisz, zanim ja zdążę to zrobić" :-)

Panie, Panowie i Koty, przedstawiam nasz pierwszy prezent ślubny:


Zupełnie, jakby kolor tła pobrano z balona na wino ;-)


Plakat jest fantastyczny i wygląda, jakby wisiał tam od zawsze. Ba, wygląda jakby ta ściana wybudowana została 130 lat temu tylko po to, aby on mógł tu zawisnąć. It really tied the room together ;-)

Więcej prac p. Ewy (która zresztą jest przemiłą osobą, bo miałam okazję zamienić z nią dwa zdania), można obejrzeć na behance. Najbardziej kładzie mnie na łopatki genialna seria "Śląskie Mity", ale kiedy zobaczyłam plakat cug doszłam do wniosku, że aż zachęca do prokreacji - by móc go później powiesić w pokoju dziecięcym ;-)

A skoro już jesteśmy w kuchni, pokażę Wam także ścianę za stołem, która jakiś czas temu straszyła pustką. Oto zestaw, który wygrał przetarg:


Czarno-biało-osobiście, ze świątecznymi lampkami z Home&You, które w moim domu są całoroczne. Bo u nas niewiele dzieje się zgodnie z zasadami ;-)


Na szczególną uwagę zasługuje dzieło umieszczone w najmniejszej ramce:


Niech Was nie zwiedzie pierwsze wrażenie, nie jest to artystyczny popis dwulatka, o nie! Ten masterpiece wyszedł spod długopisu... Konkubenta, podczas notowania listy zakupów. Dzieło nosi tytuł "Poważna mysz niosąca prezenty" i jest powodem wielkiej dumy i samozadowolenia mego oblubieńca ;-) I tak już do końca życia...

Dziś bez kota, bo choć wydaje się to niemożliwe, wyszła na zdjęciach wyjątkowo nieatrakcyjnie. Cóż, może ma bidula "bad hair day".

Trzymajcie się ciepło i lepcie bałwany!

niedziela, 24 marca 2013

Iz ded? Iz lajf!



Dawno, dawno temu, bo chyba w listopadzie, zjawił się u nas zupełnie niespodziewanie BRAT.
Byliśmy jego wizytą nieco zaskoczeni, ale oczywiście od razu wiedzieliśmy jak go ugościć.
Nadmienić tu muszę, że nie chodzi ani o rodzeństwo Konkubenta, ani moje, ponieważ oboje jesteśmy rozpieszczonymi, egoistycznymi, nie mającymi pojęcia o życiu jedynakami, zgodnie z powszechną opinią nt. jedynaków.

Brat, o którym mowa, to rodzeństwo delikwenta, którego już poznaliście, o tu.
Nie wiem, jaki ona ma w tym cel, zaczynam podejrzewać, że chodzi o szczerą sympatię, ale Szefowa po raz kolejny sprawiła mi wielką frajdę, obdarowując mnie poniższym:


Stołek był nieco bardziej doświadczony przez życie, niż jego karłowaty brat, ale miał nie mniej uroku. Siedzisko było o wiele mocniej nadgryzione, nawet nie zębem, a całą szczęką czasu, nie było więc mowy o pozostawieniu go w wersji zastanej.


Poza tym, koncepcja na jego odnowienie, jaka zrodziła się w mojej czarującej głowie, zupełnie nie przewidywała warstwy wstrętnego lakieru. Butelkowa zieleń nadana stołkowi fabrycznie, jakkolwiek vintage, również nijak nie wpisywała się w zamysł ogólny.
Przyszedł zatem czas na szlifowanie...


...i malowanie, poprzedzone, ku wielkiej uciesze Konkubenta, ściąganiem poprzedniej farby (po głębokiej analizie i obserwacji dochodzę do wniosku, że Konkubent musi mieć wyjątkowo dobre samopoczucie w oparach Scansolu):


Pierwsza warstwa, jak zwykle, nie wyglądała imponująco, ale już przy trzeciej krycie można było uznać za pełne.

Przez jakiś czas zastanawiałam się nad wykończeniem drewna, jednak w wersji całkiem surowej podoba mi się najbardziej, toteż postanowiłam tak go zostawić. Nie przewidywałam dla taboretu żadnych ekstremalnych misji, można więc z dużym prawdopodobieństwem założyć, że temu pięknemu, surowemu i odświeżonemu drewnu nic nie grozi :-)

Po tym delikatnym liftingu stołek prezentuje się jak na załączonym obrazku:



Według mnie jest to bardzo przystojny stołek, który mógłby zawrócić w niejednej głowie i złamać niejedno serce, tym bardziej cieszę się, że postanowił zatrzymać się właśnie u nas :-)

Kiedy już skończyliśmy się nad nim pastwić, przyszło mi do głowy, że przypomina taborety "have a seat", które można nabyć np. tu, z tą różnicą, że nasz jest autentyczny, a nie stylizowany i nie kosztował tyle co fajne buty :-)

Po zakończeniu prac szumnie nazywanych renowacyjnymi, życie postawiło nas przed nowym problemem, mianowicie: gdzie taboret zainstalować? Znaleźliśmy mu ostatecznie jakiś kącik, ale o tym w następnym wpisie...

P.S. Czy Wasze koty również chodzą po ścianach?
Przed Państwem Zoja-Ścianokot

środa, 16 stycznia 2013

When in doubt, ask your man!




ja: K., a po co Ty się ze mną żenisz?
konkubent: Bo chcę z Tobą założyć podstawową komórkę!
...
konkubent: w sumie jedną komórkę już założyliśmy...


patrz post niżej ;-)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Świąteczne porządki.

Na Jainty 8 mieszkamy razem od niespełna trzech lat (kot nieco krócej). W tym czasie zrodziło się w naszym domu wiele nowych, świeckich tradycji, rytuałów i przyzwyczajeń, a wszystkie one są zgodnie z naszym stylem życia, przekonaniami i poglądami. Jak się nad tym teraz zastanawiam, panuje tu też trochę antytradycji...

I właśnie z połączenia dwóch takich antytradycji: nieurządzania przedświątecznych porządków i nieświętowania świąt na Jainty8 powstała nowa tradycja, a mianowicie porządki świąteczne, czyli takie, które odbywają się w święta.

Po powrocie z wigilii spędzonej u rodziny, postanowiliśmy z Konkubentem, że nadchodzące wolne dni poświęcimy na odgruzowanie komórki.
Komórka ma niecałe 4m2 powierzchni i jest bardzo ważnym pomieszczeniem w naszym mieszkaniu, z racji nieposiadania przez nas piwnicy.
Do tej pory korzystanie z komórki polegało na wrzucaniu rzeczy do środka i szybkim zamykaniu drzwi, aby wrzucone przedmioty zbyt szybko się z niej nie wydostały :-)

Wynieśliśmy więc całą zawartość komórki do pokoju narożnego i byliśmy wprost zafascynowani faktem, że rzeczy, które do tej pory mieściły się na 4 m2, jest tyle:


Zaopatrzyliśmy się w nowy regał do komórki, wieszaki na rowery i milion pojemników i rozpoczęliśmy sortowanie.

Prace trwały prawie trzy dni, ale opłacało się - wszystkie rowery wiszą sobie spokojnie, niepotrzebne graty z całego mieszkania znalazły swoje miejsce na półkach i nic się nie wysypuje po otwarciu drzwi :-)

Ale to nie koniec. Przed akcją sprzątającą w komórce stały dwa drewniane regały, z czego jeden wymieniliśmy na większy. Skutkiem tej operacji był jeden bezrobotny ikeowski regał. Jak by nie patrzeć - mebel. No przecież nie wyrzucę mebla!

Zdecydowałam, że pomaluję regał i znajdę mu miejsce w salonie. I znalazłam :-)

Przy okazji możecie zauważyć, że paleciak dorobił się już kółek, a ja ze swojej strony dodam, że bardzo dobrze sprawdził się jako szwedzki stół podczas naszej sylwestrowej posiadówki.





Regał wypełnił pustą przestrzeń obok kanapy, na którą nie miałam jeszcze pomysłu. Oczywiście mebel musi być funkcjonalny, więc znalazła się półka na torebkę, półka na kanapowe akcesoria, ale są też dekoracje, np. Stef (sylwetkę którego mam nadzieję wkrótce Wam przybliżyć):


czy konik "dala", który jest jednym z najlepszych prezentów ever (chociaż nieco oszukany, bo z Norwegii, a nie ze Szwecji):


Pozostając w temacie prezentów, których z racji świąt namnożyła się ogromna ilość przedstawię dziś kolejny, moim zdaniem niewiarygodnie uroczy:


Cukierniczka i mlecznik! Dostaliśmy je od zaprzyjaźnionej pary, która najwyraźniej zwróciła uwagę, że przy każdej wizycie słyszy ode mnie, że cukiernicy się jeszcze nie dorobiłam i że tę funkcję pełni wielka puszka na cukier :-)
Jeśli chodzi o mlecznik, to 50% ludzi w naszym domu nie pije kawy wcale (ja), a drugie 50% pije ją bez mleka (konkubent), stąd zawartość mlecznika może nie do końca zgodna jest z przeznaczeniem ;-)
W każdym razie zestaw spełnia kilka warunków, dzięki którym ofiarodawcy nie musieli się obawiać, że nie trafią:
-jest biały,
-jest ceramiczny,
-jest funkcjonalny,
-ma fakturę swetra, która koresponduje z innym prezentem (który zapewne niebawem pokażę),
-ma rozczulający guziczek:


Na dziś wystarczy, ja wracam do lektury :-)

P.S. Napiszę, może komuś się przyda - Matras chyba wietrzy magazyny, bo mają 25% zniżki na WSZYSTKIE książki, więc warto się wybrać :-)