czwartek, 20 listopada 2014

Gnieciuch.

Jestem ostatnio w procesie lampowym. Lampy to właściwie jedyny element wnętrzarski, jakiego teraz szukam, jaki oglądam, planuję, wybieram, bo faktem jest, że niedługo będę potrzebować wielu lamp, a nie chcę, żeby były zupełnie przypadkową zbieraniną. Mogą być zbieraniną, ale wyselekcjonowaną przeze mnie, dla mnie.

Większość lamp na razie tylko oglądam i skrzętnie notuję w kajeciku (okej, dodaję do zakładek),  ale jedną musiałam nabyć już, na-ten-tychmiast. A konkretnie nawet nie lampę, a klosz.

Od kilku lat miałam w domu ulubieńca - trójnogą lampę, którą zobaczyć można np. tu.

Stała sobie dzielnie w salonie i, co tu dużo mówić, po prostu spełniała swoją funkcję. Kilka razy oberwało jej się od kotów, tzn. w trakcie szalonej, kociej gonitwy była przewracana i jeden z takich incydentów zakończył się dla niej fatalnie - zupełnie popsuł się abażur. Nie do naprawienia (konsultowane z S., więc sami rozumiecie, że ocena techniczna była wiarygodna ;-)

Ten przykry wypadek miał miejsce jakieś pół roku temu i od tamtej pory niemrawo zaczęłam rozglądać się za zastępstwem. Nie byłam w ten proces szczególnie zaangażowana, dopóki wieczory nie zrobiły się taaaakie długie i taaaakie ciemne. Nastała potrzeba światła.

A w oko wpadł mi taki oto abażur-gnieciuch:



Z opini, jakie do tej pory zebrałam na jego temat, mogę wysnuć wniosek, że jego uroda jest kontrowersyjna. Wygląda trochę jakby był wykonany przez dziewięciolatka na lekcji ZPT, ale wśród dziesiątek abażurów jakie obejrzałam, jako jedyny wydał mi się godnym następcą poprzedniego klosza.

Na razie zakwaterowałam odświeżoną lampę w rogu gabinetu, bo tu ostatnio spędzam dużo czasu.
Tak sobie stoi (w towarzystwie martwych cottonballs - muszę coś z nimi zrobić, bo padły):


A tak sobie, a raczej mi, świeci:


Lampa w zestawieniu z tym abażurem nie zalewa może pomieszczenia światłem, ale jest całkiem nastrojowo.

A tu zbliżenie na wykończenie - bardzo w moim stylu :-)
Grube płótno i nitki:


Jestem przekonana, że wiele z Was byłoby w stanie wyprodukować sobie taki abażur ze skrawków materiału leżących gdzieś w kącie, skrajnie niskim kosztem.

Niestety ja, jak już gdzieś wspominałam, pomimo moich wielkich chęci, zapału i pasji, pozbawiona jestem talentów wszelakich i chcąc mieć taki abażur musiałam po prostu napełnić kabzę marki HK Living :-)

Ale nie czuję się z tego powodu jakoś mocno pokrzywdzona - nawet ja nie mogłabym być idealna, bo byłabym wtedy absolutnie nieznośna dla świata.

A skoro już się zebrałam i nadaję, pokażę Wam jeszcze jeden element od Czarów z Drewna, który przywędrował do mnie razem z biurkiem.

The podkładka:



Cytat jest oczywiście moją inicjatywą własną, pochodzi z mojej ulubionej komedii i podkreśla moje uwielbienie dla barejowskich produkcji.

A na koniec pokażę się Wam ze sprawcą lampowego zakupu.
Tak spędzone poranki należą do najprzyjemniejszych :-)


Do miłego!

4 komentarze:

  1. Bardzo krótki wpis: Kocham tego bloga! :)

    Pozdrawiam,
    Ewelina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, proszę, czyli są i tacy? :-)
      Pozdrawiam takoż,
      EM

      Usuń
  2. Są!:) Masz świetny sposób pisania i poczucie humoru.
    Zazdroszczę cierpliwości w urządzaniu domu. Długiego szukania mebla/dodatku idealnego.
    Ja czasami zbyt pochopnie podejmuję pewne decyzję i potem po 10razy przemeblowuję mieszkanie lub wprowadzam zbyt wiele elementów do pomieszczenia "zagracając" sobie przestrzeń.

    Pozdrawiam,
    Ewelina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło to czytać :-)

      A co do naprędce podejmowanych decyzji, w tym mieszkaniowych, absolutnie nie jesteś w tym osamotniona. Chyba wszystkie kobity tak mają :-)

      Ja od jakiegoś czasu przyjęłam taką taktykę, że zanim coś kupię/urządzę, zaczynam to planować duuuużo wcześniej. I oczywiście - koncepcja zmieni się piętnaście razy, ale kiedy przychodzi czas zakupu, mam już wszystko przemyślane i wybrane. I takie decyzje zostają ze mną na dłużej, często na stałe.

      EM

      Usuń