wtorek, 23 czerwca 2015

Taki sneak-peak, z zaskoczenia!

Ci z Was, którzy tu zaglądają, będą musieli pogodzić się z faktem, że na blogu przez jakiś czas nie będą się pojawiać zdjęcia wybitne (takie nie pojawiały się nigdy), nie będą się pojawiać nawet zdjęcia przyzwoite.
Ci, którzy tu nie zaglądają, nie będą musieli oczywiście godzić się z niczym.

Niestety, jedyne co mam do dyspozycji to szybkie "shoty" autorstwa Męża Krzysztofa, które udaje mu się poczynić między jednymi pracami a innymi.

Na pocieszenie dodam, że sama, na żywo widziałam niewiele więcej niż Wy - w naszym nowym mieszkaniu byłam dokładnie dwa razy:
-kiedy oglądaliśmy je po raz pierwszy - wtedy wyszłam stamtąd bardzo zasmucona i przekonana, że go na pewno nie kupimy,
-już po podpisaniu aktu notarialnego - wtedy okazało się, że wkrótce po tym wydarzeniu "zalał nas" sąsiad z góry. Mieliśmy więc bonus w postaci zacieków na wszyyyyystkich sufitach. W świeżo zakupionym mieszkaniu. Jeeee :-)

Dziś pokażę Wam kilka skrawków, żebyście zobaczyli mniej więcej o czym mówię, kiedy mówię o nowym domu.

A mówię na przykład o... pokoju na strychu, który jest chyba bardziej urokliwy niż wszystkie pomieszczenia w samym mieszkaniu :-) 
Nagromadzenie dobroci jest oszałamiające, bo mamy tu i odkryte i dobrze zachowane belki stropowe, i odsłoniętą starutką cegłę, i drewnianą podłogę.



Będzie pełnił funkcję sezonowej garderoby, tzn. zimą skryje sandały, a latem puchowe kurtki. Mam jednak szczerą nadzieję nie wykreować w nim graciarnianego chaosu. Do tego celu będę mieć strych i 40 m piwnic ;-)

Mówię o... pracach, które dzieją się przy udziale Męża Krzysztofa. Jak na przykład sześciokrotne mycie podłóg po zburzeniu starych pieców. W końcu się chłop za jakąś konkretną robotę wziął, a nie tylko rowery i rowery!
Na poniższym zdjęciu, które poczynił zapewne, abym była pełna uznania i współczucia dla jego wysiłku, jako mistrz drugiego planu - nasz parkiet. No, parkiet jak parkiet. Drewniany. Do cyklinowania. Ale cieszy.


A, to macie jeszcze deski w przedpokoju - te są chyba w najgorszym stanie. Mokre buty i długie pazury psich łapek nie dodały im uroku. Ale pan cykliniarz mówi, że i temu można zaradzić.





Mówię o... pracach, które dzieją się bez udziału Męża Krzysztofa.
Od dwóch dni panowie elektrycy twierdzą, że montują nam instalację elektryczną zgodnie z moimi wytycznymi. Ja jednak, widząc zdjęcia i ilość tych wężowych kabli, zaczynam się zastanawiać czy przypadkiem nie będę mieć całego domu na podsłuchu i z ukrytym monitoringiem...


O, a tu możecie zobaczyć nagromadzenie drzwi na metr kwadratowy przedpokoju :-) po prawej jest jeszcze wejście do kuchni. Na szczęście sama futryna, to i opalania nieco mniej.


Swoją drogą, niełatwo jest mi to wszystko planować i obmyślać zdalnie. Mąż Krzysztof na szczęście organizacyjnie ogarnia wszystko lepiej, niż kiedykolwiek ja bym ogarnęła i cieszę się, że z nas dwojga tym razem to on dogląda remontu (przy poprzednim byłam w domu sama).

Jednak cały "koncept" - od ogółu do szczegółu - leży po mojej stronie. I pewnie wiecie, że już sam wybór kolorystyki, mebli, dodatków jest problematyczny. Ja dodatkowo muszę brać pod uwagę gabaryty mieszkania, którego nie znam i którego nie mogę obejrzeć.

Od miesięcy korzystam więc ze sposobu, który podpowiedziała mi dawno moja E., a który jest tak genialny w swej prostocie, że aż mi wstyd, że sama na niego nie wpadłam.

Otóż, kiedy tak jak ja, nie ma się możliwości/cierpliwości żeby korzystać z programów do projektowania wnętrz, doskonale sprawdzi się w tej roli Excel :-)

Ja mam porobione zakładki dla każdego z pomieszczeń, kolumny i rzędy tworzą równe małe krateczki, gdzie każda kratka odpowiada 10 cm. I na tych moich siatkach nanoszę sobie kształt pomieszczeń, z uwzględnieniem drzwi i okien, a następnie "wstawiam" meble, mierzę, przesuwam, przestawiam, zaznaczam lampy... To, w połączeniu z faktem, że potrafię sobie wyobrazić jak dana rzecz będzie wyglądała w pomieszczeniu sprawia, że może nawet nam coś wyjdzie z tego mieszkania ;-)

Tym samym sposobem określaliśmy elektrykę. Na moich arkuszach czerwonymi punktami pozaznaczałam gniazdka i włączniki w każdym pomieszczeniu, K., żeby nie tracić czasu na zbędne tłumaczenia wysłał ten plik elektrykowi i na jego podstawie dostaliśmy wycenę. Pan się nawet nie zająknął, że z nas dziwaki ;-) 

A kilka dni przed wejściem ekipy, Mąż Krzysztof z telefonem, komputerem i miarką chodził po mieszkaniu i rysował na ścianach wszystkie gniazdka.

Dostał nawet legendę od elektryka - szereg znaków, w którym każdy odpowiadał czemu innemu: gniazdko, włącznik, włącznik schodowy etc. 
Dwukrotnie przestudiował  legendę, jął obrysowywać mieszkanie, uporał się już z salonem, sypialnią i dziuplą, po czym zreflektował się, że... zamiast gniazdek wszędzie zaznaczył włączniki :-D

Ja już sobie wyobrażam taką scenę, jak wchodzimy do mieszkania po skończonej robocie i mamy tam 10 gniazdek na wysokości głowy i 40 włączników tuż przy podłodze. Klient - nasz pan ;-)

Małżonek zdążył wszystko poprawić, a pan elektryk tylko się z niego śmiał, także bądźmy dobrej myśli!

Mnie udało się dziś upolować kolejny skarb do nowego gniazda. Już jutro wyruszy w podróż do mnie, bo zakup ponownie internetowy. I nikogo nie powinien zaskoczyć fakt, że jest to kolejna lampa. Ale konieczna absolutnie! O konkretnym przeznaczeniu! Być może nie będziemy mieli na czas mebli kuchennych (na razie nawet nie mamy stolarza, który by je zrobił), ale panieeee, światła u nas nie braknie :-)

No, to tyle na dziś. Chyba i tak wszyscy jesteśmy w szoku, że wpis pojawił się dwa dni po poprzednim. Idę ochłonąć ;-)

Cześć!

Pees. Czy Wy również widzicie, że prześladuje nas kolor pomarańczowy? o_O

5 komentarzy:

  1. Eve! jak to miło, że mój wyszukany sposób z excelem jest nadal w użyciu i na dodatek wspominany z takim sentymentem ;)
    a ja mam ogromną prośbę i jednocześnie pomysł na kolejny wpis - pokaż lampy pliiz! jak dla mnie lampy to najgorsza sprawa ever, 99% mi się nie podoba, albo po prostu nie umiem ich sobie wyobrazić we wnętrzu. zresztą w salonie i w kuchni już od ponad 2 lat wiszą gołe żarówki i już chyba tak zostanie - właściwie, to przymierzamy się obecnie do zakupu większych, ładniejszych żarówek ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E., lampy w kartonach, a część już w Ciechu, więc o taki post "na sucho" będzie ciężko.

      Tym bardziej, że nie wiem jeszcze, jakie dają światło, więc nie chcę nikogo wprowadzać w mylny błąd ;-)

      Ale jak tylko zawisną, obiecuję "recenzję"!

      Usuń
    2. A dobra żarówka nie jest zła ;-)

      Napisz mi jeszcze, czy raczej interesuje Cię lampa w kolorze czy bez koloru. Jak będę przetrząsać internety, to może się natknę i na coś dla Ciebie. Jeśli chodzi o sufitowe, to ja mam ostatnio fazę na szklane klosze - ale u mnie to raczej do przedpokoju i kuchni.

      A do salonu to jestem fanką papierzaków z Ikea - moich ukochanych Varmluftów już co prawda nie ma, ale pojawiły się nowe, równie niskobudżetowe, a cudne Krusningi! Sama zamierzam kupić ze dwa i nawet jeśli od razu ich nie powieszę, to będę trzymać w szafie :-)

      Usuń
  2. Witam!
    Bardzo spodobało mi się "stare" mieszkanie na Jainty 8. Jestem zainteresowana kupnem. Bardzo proszę o kontakt telefoniczny pod nr tel. 669 882 558.
    Powodzenia z nowym mieszkaniem i pozdrawiam!
    Magda

    OdpowiedzUsuń
  3. Tyle kabli w jednym rogu - to się nazywa zagęszczenie. Ciekawe, czy aż tyle ich potrzeba, bo kępka jest bardzo dorodna. Najważniejsze, by cała instalacja działała sprawnie, bo czasami różnie z tym bywa...

    OdpowiedzUsuń