czwartek, 4 października 2012

Rzecz o organach...

Dziś będzie o organach. O organach wewnętrznych, a konkretniej o sercu. A precyzując, o sercu domu, czyli o kuchni.

Ale po kolei - zacznijmy od kwiatów.


Zostałam dziś obdarowana cudnym bukietem kwiatów prosto z ogrodu, który powoli przygotowuje się do snu.
Obdarowana zostałam bezinteresownie. Bez okazji. Bez wyraźnego powodu, przyczyny. Z sympatii, zdaje się.
Przez kogo? Nie, nie przez Konkubenta, ten uprawia obecnie wojaże, nie bacząc na mój los słomianej wdowy.
Kwiatodawcą (albo darczyńcą po polsku) była Szefowa. I nie przesyłajcie mi swoich CV celem rozpatrzenia przez nią. To moja szefowa jest! :-)

Wracając do kuchni - kuchnia jaka była, każdy widzi... tu. Forma zastana przez nas zmieniła nieco charakter i przy okazji ożywienia jej kwiatami postanowiłam, że odważę się pokazać Wam stan obecny.

W kąciku jadalnianym ostrym cięciem zakończyliśmy samotną egzystencję stołu, dostawiając do niego krzesła i zawieszając nad nim "zwis".


Zwis był jednym z pierwszych pomysłów przedremontowych, zaczerpniętych z alvhemmakleri.se, co do którego nie mieliśmy wątpliwości, że musi sie u nas znaleźć i rozbłysnąć nad naszymi głowami. Personą lobbującą to rozwiązanie z największym przekonaniem był Konkubent. Ale ja oczywiście nie miałam nic na tak zwane przeciwko :-)

Ściana "za zwisem", jak wszystkie ściany u mnie straszy na razie pustką. Nie zdecydowałam jeszcze, jakiego rodzaju dekoracją pragnę ją ozdobić. Był pomysł, ale ze względów technicznych spalił na panewce, toteż wgapiam się nadal w tę przestrzeń i zastanawiam... i zastanawiam... i zastanawiam. Czy wolałabym tu galerię skompletowanych ramek? Czy jakiś statementowy plakat? A może tablicę, np. z siatki hodowlanej? Na razie jedyną ozdobę stanowią odbite Zojowe łapki, zapewne rozmieszczone wg bardzo konkretnego pomysłu.

Z drugiej strony jadalnianego kącika stoi Pan Lodówek:



Wybrany i nabyty zupełnie niedawno. Jego zakup stanowił zwieńczenie kilku, bądź kilkunastu, nieprzespanych nocy, cowieczornych debat, naprzemiennych stanów euforii i skrajnej rozpaczy ;-)
A wszystko dlatego, że w pierwszym odruchu postanowiliśmy nabyć czarną lodówkę w stylu retro (taka nowa Moskwa). I kupiliśmy. A następnie odwołaliśmy zamówienie. Po czym kupiliśmy ponownie. I ponownie odwołaliśmy, ostatecznie stwierdzając, po wstawieniu stołu, że wolimy jednak coś bardziej surowego i mniej nacechowanego.  Dodatkowo nasz Pan Lodówek ma o wiele lepsze parametry za niższą cenę. Oto więc jest.

Na zdjęciu widać też "zwis" w pełnej okazałości. Kabel jest jeszcze nieco pofalowany, bo wisi od niedawna. Konkubent uwierzył w swój talent elektryka i podjął wyzwanie. Nie widać na zdjęciach, ale naprawdę działa! Nawet teraz mi przyświeca.

Kolejną rzeczą, której nie widać na zdjęciach jest podstawka pod świece na stole - przecudnej urody i blasku, zużyta tarcza hamulcowa pochodząca z jednego z rowerów Konkubenta. Bo u nas, Panie, rowery są wszęęęęędzie.

Stronę tak zwaną naprzeciwległą stanowi kuchnia właściwa :-)



Kuchnia nie zasługuje na miano najbardziej ustawnej kuchni na świecie, głównie z racji tego, że jest pomieszczeniem przechodnim, posiadającym dwoje drzwi i okno. Ale udało się z niej sporo wycisnąć, tak mi się zdaje.

Nie jest ona jeszcze szczególnie dopieszczona. Na razie skupia się na swojej zadaniowości. Staram się, żeby nadmiar sprzętów i dodatków na blatach nie zmiażdżył jej i nie przytłoczył, ale też nie podkreślam  nijak jej uroku. Wszystko w swoim czasie...

Łatwo też zauważyć, że nadal nie weszliśmy w posiadanie okapu :-D Nie przeszkadzało nam to szczególnie, ponieważ nie gotowaliśmy zbyt często. Ostatnio jednak podnieśliśmy rzuconą przez dietę rękawiczkę i zaczęliśmy nieco kucharzyć, tęskno spoglądając w stronę kostki, do której winien być podłączony okap. Niestety nie znaleźliśmy jeszcze odpowiedniego modelu, w związku z czym zapachy pochłania swą cudowną mocą aniołek, albo jak lubię go nazywać jamiołek, który z politowaniem patrzy na to, co dzieje się u jego stóp :-)

Planuję w tej kuchni jeszcze kilka udogodnień i ozdobników, ale ostatnio głowę mam zaprzątniętą czymś o zgoła innym charakterze.

Podtrzymując nową, świecką tradycję, jaka zrodziła się kilka postów temu, wrzucam zdjęcie Zoi-Kota, buszującego w okolicy roślin.



Teraz, kiedy siedzę przy stole z laptopem, ona czai się za wazonem, udaje, że wącha i podziwia, a w rzeczywistości z premedytacją podżera listki. Nauczona doświadczeniem wiem, co to dla mnie oznacza - usuwanie tuż o świcie zielonych dekoracji z podłogi :-)

Na koniec pochwalę się, chociaż z koszmarnym opóźnieniem, geszenkami, jakie otrzymałam od mojej Poli.

Na pierwszy rzut... rower :-)



To właściwie prezent bardziej dla Konkubenta, ale ponieważ ja uwielbiam jej kreskę, ucieszyłam się nie mniej.
Tym bardziej, że nie jest to całkiem zwykły rower!



To rower otoczony pszczołomuchami! :-) I jak go nie pokochać? I jeszcze oprawiony został w czarną ramkę... W sam raz do mojej kolekcji czarnych ramek, o losie których jeszcze nie zdecydowałam.

Drugim prezentem, już bardziej dla mnie, była przeurocza poducha:



Stonowana, ale charakterna i wyrazista - dokładnie tak jak lubię.
I jeszcze zbliżenie na perfekcyjne szwy Poli i moje brudne okna. Uwielbiam kontrasty ;-)




A jako bonus, bo wypada statystykę zdjęć poprawić, wrzucam mój view z okna w salonie. W sumie z pokoju narożnego jest podobny. I z kuchni takoż :-)



Na pierwszym planie plac przed kościołem, z tyłu, po prawej widok na rynek.
Swoją drogą, zawsze kiedy wierni z okazji święta kroczą wieczorem z pochodniami tą aleją prosto na moje okna, mam wrażenie, że idą by mnie nawrócić. Albo podpalić ;-) Na szczęście jak dotąd za każdym razem tuż za bramą skręcali, oddalając się ;-)

A obecnie za temi oknami panuje burza straszliwa, a wiedzieć musicie, że nie należę do entuzjastów tego zjawiska...

Biegnę zatem schować się pod kołdrę (zgodnie z teorią Poli jeszcze z czasów szkoły podstawowej, nie wolno absolutnie w czasie burzy stąpać po podłodze - tezę tą głosiła dumnie skacząc po meblach naszej wspólnej przyjaciółki. Tak Pola, pamiętamy :-P)

Trzymajcie się ciepło... i nie stąpajcie po podłodze ;-)

8 komentarzy:

  1. Sis! Ale Ci się szefowa wydarzyła:) Pozazdrościć:P
    Kącik kuchenny jak i resztę zakamarków Waszego mieszkania już poznałam i do teraz nie wyszłam z zachwytu!

    muchopszczółki niech Wam dobrze służą:P:P:P i tylko pilnuj co by ich Zojka nie atakowała, bo uciekną spłoszone!

    Poduch się wpasował, owszem, ale uszyłam kilka dni temu kolejny, który pasowałby jeszcze bardziej, ha:P

    Ej.... my też wczoraj przeżywaliśmy z K. tę burzę, bo jak waliły pioruny to cały dom się trząsł:) Schowaliśmy się wtuleni razem pod kocem i znowu było romantiko;)

    Sis ja Cię proszę, nie upubliczniaj moich dziwnych zachowań z okresu lat naszych młodzieńczych, bo się wyda, że byłam wariatem:D Co jak co, ale to były cudowne lata: mortadela, obuwie nie do pary (pamiętasz???), nasze szalone wieśniackie sesje zdjęciowe yeaaaaaaaaa! Dość! Bo się rozczulę!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jak nie do pary, jak do pary to obuwie było! My byłyśmy parą, w jednym bucie białym, jednym czerwonym. Mogłyśmy ten numer na Euro2012 powtórzyć, byłby hitem :-)

      A wariatem byłaś, jesteś i zapewne będziesz, ale to jedna z Twoich zalet :-D

      I właśnie nie mogłam sobie przypomnieć, czy to są muchopszczoły, czy pszczołomuchy. Postawiłam na te drugie, jak się okazuje wprowadzając czytelników w błąd ;-)

      Usuń
    2. A widzisz! Szkoda, że w te buty jednak nie zainwestowałyśmy! Teraz pewnie byłybyśmy milionerkami:P

      Sis ja Cię tylko proszę, abyś nigdy nie pisało o guziczkach w toalecie, bo wtedy już całkiem spalę się ze wstydu:) Wiedząc, że zaglądają tu dziewczęta, które mnie znają:P:P:P

      Sis! Chyba dobrze napisałaś, bo właściwie to pierwotnie miały być pszczoły, ale urosły im skrzydełka jak u much. I potem się zmutowały, rozumiesz. Także pozostańmy przy pszółkomuchach:D

      Usuń
  2. Serce zaczyna bić na pełnych obrotach ;-) i moje ulubione krzesła w nim.
    A te przyjacielskie wspomnienia wprost bezcenne!!!
    pozdrawiam A.

    OdpowiedzUsuń
  3. i jak ci się siedzi na krzesłach? ja uważam, że są mega wygodne:) i jakie ładne przy okazji:)))
    Kuchnia zapowiada się rewelacyjnie. Czekam niecierpliwie na dalsze zmiany i gratuluję ślicznych prezentów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :-)
      krzesła rzeczywiście są o wiele wygodniejsze, niż wyglądają. Chociaż na początku narzekałam, że "gniotą w kręgosłup", ale ostatnio przeniosłam się z laptopem z kanapy w salonie do kuchni właśnie i już się do nich przyzwyczaiłam - nic nie gniecie, a jak cieszą oczy :-D

      Usuń
  4. Bardzo przyjemna dla oka kuchnia! Lubię takie wnętrza i chyba moja kuchnia będzie podobna! Jakiego producenta są Twoje kafle na podłodze, bo szukam podobnych? Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo przyjemna dla oka kuchnia! Lubię takie wnętrza i chyba moja kuchnia będzie podobna! Jakiego producenta są Twoje kafle na podłodze, bo szukam podobnych? Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń