niedziela, 24 marca 2013

Iz ded? Iz lajf!



Dawno, dawno temu, bo chyba w listopadzie, zjawił się u nas zupełnie niespodziewanie BRAT.
Byliśmy jego wizytą nieco zaskoczeni, ale oczywiście od razu wiedzieliśmy jak go ugościć.
Nadmienić tu muszę, że nie chodzi ani o rodzeństwo Konkubenta, ani moje, ponieważ oboje jesteśmy rozpieszczonymi, egoistycznymi, nie mającymi pojęcia o życiu jedynakami, zgodnie z powszechną opinią nt. jedynaków.

Brat, o którym mowa, to rodzeństwo delikwenta, którego już poznaliście, o tu.
Nie wiem, jaki ona ma w tym cel, zaczynam podejrzewać, że chodzi o szczerą sympatię, ale Szefowa po raz kolejny sprawiła mi wielką frajdę, obdarowując mnie poniższym:


Stołek był nieco bardziej doświadczony przez życie, niż jego karłowaty brat, ale miał nie mniej uroku. Siedzisko było o wiele mocniej nadgryzione, nawet nie zębem, a całą szczęką czasu, nie było więc mowy o pozostawieniu go w wersji zastanej.


Poza tym, koncepcja na jego odnowienie, jaka zrodziła się w mojej czarującej głowie, zupełnie nie przewidywała warstwy wstrętnego lakieru. Butelkowa zieleń nadana stołkowi fabrycznie, jakkolwiek vintage, również nijak nie wpisywała się w zamysł ogólny.
Przyszedł zatem czas na szlifowanie...


...i malowanie, poprzedzone, ku wielkiej uciesze Konkubenta, ściąganiem poprzedniej farby (po głębokiej analizie i obserwacji dochodzę do wniosku, że Konkubent musi mieć wyjątkowo dobre samopoczucie w oparach Scansolu):


Pierwsza warstwa, jak zwykle, nie wyglądała imponująco, ale już przy trzeciej krycie można było uznać za pełne.

Przez jakiś czas zastanawiałam się nad wykończeniem drewna, jednak w wersji całkiem surowej podoba mi się najbardziej, toteż postanowiłam tak go zostawić. Nie przewidywałam dla taboretu żadnych ekstremalnych misji, można więc z dużym prawdopodobieństwem założyć, że temu pięknemu, surowemu i odświeżonemu drewnu nic nie grozi :-)

Po tym delikatnym liftingu stołek prezentuje się jak na załączonym obrazku:



Według mnie jest to bardzo przystojny stołek, który mógłby zawrócić w niejednej głowie i złamać niejedno serce, tym bardziej cieszę się, że postanowił zatrzymać się właśnie u nas :-)

Kiedy już skończyliśmy się nad nim pastwić, przyszło mi do głowy, że przypomina taborety "have a seat", które można nabyć np. tu, z tą różnicą, że nasz jest autentyczny, a nie stylizowany i nie kosztował tyle co fajne buty :-)

Po zakończeniu prac szumnie nazywanych renowacyjnymi, życie postawiło nas przed nowym problemem, mianowicie: gdzie taboret zainstalować? Znaleźliśmy mu ostatecznie jakiś kącik, ale o tym w następnym wpisie...

P.S. Czy Wasze koty również chodzą po ścianach?
Przed Państwem Zoja-Ścianokot

5 komentarzy:

  1. taboret świetny, u mnie pewnie zostałby w wersji zastanej ale taki świeżutki i czyściutki też bardzo mi się podoba :)
    i całe szczęście, że moje koty nie skaczą po ścianach... na razie... :)
    pozdrówka załączam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. rozpieszczone i egoistyczne jedynaki - piękny lifting mu sprezentowaliście:):):)

    OdpowiedzUsuń
  3. piękny! i surowy i odnowiony :)

    OdpowiedzUsuń
  4. stołek, w rzeczy samej, bardzo przystojny :)

    wszystkiego dobrego na Święta :)
    pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
  5. przecudnej urody ten stoleczek!

    OdpowiedzUsuń