sobota, 15 listopada 2014

Gabinet vol. 5 - ku światłości.

No to jak? Siekniemy ten końcowy wpis z serii i będziemy mieć sprawę załatwioną? A sieknijmy.

Dziś czas na światłość, czyli słów kilka o oświetleniu.

Pomieszczenie, które służyć ma za gabinet jest niewielkie (12 m2), nie potrzebowałam więc całego zastępu lamp. Postanowiłam na początek umieścić tam trzy źródła światła - niewielką lampę sufitową, która przywędrowała z sypialni, zagubioną i bezrobotną lampę podłogową z papierowym kloszem i, rzecz jasna, lampę biurkową. I właśnie o tej ostatniej pragnę dziś opowiedzieć.

Wybór nie był trudny, od początku wiedziałam, jaką lampę chcę postawić na biurku. Wyzwaniem była jednak jej dostępność. Chciałam bowiem Kaisera.




Lampy projektu Christiana Della od dawna przyprawiały mnie o szybsze bicie serca, zresztą, lampa nożycowa, którą pokazywałam w jednym z wpisów (klik), baaaardzo wyraźnie nawiązuje do (żeby nie powiedzieć zrzyna z) kultowego wzornictwa.

Zrodził się zatem pomysł i rozpoczęło polowanie. Można znaleźć te lampy w intersieci. Jednak nie zawsze wtedy, kiedy akurat chcemy je kupić, a już na pewno nie zawsze w przyzwoitej cenie.

Mnie się jednak udało! Wylicytowałam lampkę za bardzo rozsądną kwotę. Była co prawda mocno zmęczona życiem, ale ja już miałam sztab ludzi czekających na mój sygnał do wskrzeszenia jej (piaskowanie, malowanie, usprawnianie).

Efekty prac poniżej:






Moje dziołchy z biura oczywiście były na bieżąco w każdym etapie projektu "gabinet" i musiały wysłuchiwać wszelkich nowo podjętych decyzji, oglądać każdą zdobycz, jaką poczyniłam, uśmiechać się ze zrozumieniem i z uznaniem przytakiwać.

Nie inaczej było z lampą. Kiedy w końcu dotarła do mnie moja lampa, z dumą wydobyłam ją z kartonu, postawiłam na moim pracowniczym biurku i zaprosiłam dziewczyny do oględzin.

Kochana K. szczerze (chcę w to wierzyć) się zachwyciła, natomiast Szefowa popatrzyła, popatrzyła i stwierdziła, że jej tata ma taką lampę w komórce, na blacie roboczym.

Ponieważ, i tu muszę być szczera, Szefowa nie jest pasjonatem staroci, byłam przekonana, że przez pojęcie "taką lampkę" ma na myśli "no taką czarną, metalową, całą w odpryskach", ale nie! Zdeterminowana Szefowa jeszcze tego samego dnia, po powrocie do domu, poczłapała do komórki i zrobiła zdjęcia klosza.

No Kaiser jak skur...iera wycięty! :-) Nie ośmieliłam się oczywiście nawet spytać, czy nie zechcieliby mi go odstąpić, bo przecież to lampka, która w komórce stoi od zawsze i bardzo przydaje się, kiedy trzeba poświecić w jakichś zakamarkach.
Ale Szefowa i jej rodzina to ludzie o miękkich serduszkach (do czego żadne z nich się nie przyzna ;-) i sami zaproponowali mi, że mogę dostać tę wysłużoną lampę, jeśli tylko w zamian sprawię im inną, która będzie równie funkcjonalna.

I, wierzcie lub nie, w ten sposób stałam się posiadaczką drugiego Kasiera - tym razem w zamian za najprostszego, ikeowego Formata.



Ponieważ, wbrew obiegowej opinii, nie jestem czubkiem, nie postanowiłam umieścić na biurku dwóch lamp ;-) Zdobycz internetowa powędrowała do gabinetu, lampa z komórki z kolei została obsadzona w roli mojej lampki nocnej. Ta druga jest nieco pokrzywdzona przez los, ponieważ ktoś odpiłował jej rancik (pewnie była to amputacja rdzewiejącego fragmentu) i właśnie dlatego przygarnęłam ją do swojej sypialni - uważam, że zasługuje na jeszcze więcej miłości! :-)

I chociaż obie lampy to ten sam model (wg mnie 6556), ja nadal nie mam dość i za każdym razem, kiedy gdzieś zobaczę lampę Kaiser Idell pragnę ją mieć.

Jak dotąd poprzestałam na tych dwóch egzemplarzach, ale to nie jest moje ostatnie słowo!

Jakkolwiek to brzmi, ostatnio bardzo lubię lampy :-)

EM


1 komentarz:

  1. Mam podobną lampkę, która służyła mi do nauki w czasach szkolnych z Eweled. Super blog, będę tu zaglądać tu częściej, bo bardzo lubię śledzić blogi :))

    OdpowiedzUsuń